Z pamiętnika filmowca amatora, odcinek 60

Pomyślałam sobie, że nie będzie lepszego momentu na opublikowanie ostatniego wpisu ZPFA, jak dzień po obronie magistra sztuki filmowej w Szkole. Lubię takie chwyty. Mimo wszystko lubię.

Piękne rzeczy się wydarzyły

Pamiętam dzień w którym założyłam Filmowego Kota. Końcówka lipca 2012 (?!) i wakacje w domu – między pracą na ogrodzie, a kombinowaniem jak zmienić swoje życie. Wstydliwie ukrywałam, że nigdzie nie wyjeżdżam na wakacje, bo nie mam z kim, gdzie i za co. Zawsze to ukrywałam zanim stałam się naprawdę dorosła. Teraz nie mam takich problemów.
Pomyślałam wtedy, że nawet jeśli założenie bloga nie zmieni życia – to przynajmniej je w pewnej sferze uporządkuje. Nada rytm oglądaniu filmów i nada rytm pisaniu. Nada jakiegokolwiek znaczenia i wprawi coś w ruch.

Pamiętam, że miałam wtedy bardzo rozregulowany system snu, bardzo obniżoną samoocenę i rude włosy. Za tamtych czasów pożerałam gluten, chociaż mimo wszystko byłam już bliższa swojej obecnej wadze niż tej którą miałam w momencie zdawania matury.

Gdybym mogła powiedzieć coś sobie z tamtego momentu czasoprzestrzeni – to to, że da się żyć bez rudych włosów i wyblaknięcie będzie bardzo korzystną decyzją. Że w wieku 28 lat nadal w sklepie będą mnie pytali o dowód kiedy kupuję alkohol. Że schudnę. Że zakocham się. Że będę bardzo ciężko pracować. Że zwiedzę kawałek świata. Że stanę się cholernie wymagająca. Że będę bardzo biedna i bardzo bogata, bardzo bezdomna i bardzo szukająca domu. Że przetrwam. Że złamię sobie serce. Że skleję je na nowo. Że poznam bardzo dużo ważnych dla mnie ludzi. Że wytną mi wyrostek. Że dostanę wszystko o co poproszę i że wydarzą się piękne rzeczy.

Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że nie będę musiała więcej tak udowadniać całemu światu, że w życiu chcę robić filmy – poczułabym wielką ulgę i wielkie szczęście. Na dodatek pewnie rozleniwiłabym się i odpuściła samej sobie.
Dobrze więc, że nikt mi tego nie powiedział. Dobrze, że Boziulka trzymała mnie w strachu, niepewności i ciemnej otchłani. Bardzo cieszę się, że musiałam z niej wyłazić. To wyłażenie było wspaniale okropne.

Ej, jestem magistrem sztuki. Jestem absolwentką wydziału reżyserii filmowej PWSFTviT w Łodzi.
Jakie to śmieszne!

Kilka miesięcy temu myślałam, że Szkoła zrobiła się w mojej głowy czymś totalnie obojętnym. Jakby jej wcale nigdy nie było.

Owszem – myślałam, że jak już skończę Szkołę to będę mądra. Że na planie ostatniego szkolnego filmu będę wiedziała dobrze co robię. Myślałam, że moje pamiątkowe zdjęcia z dyplomu fabularnego będą wyglądały inaczej. Myślałam, że zrobię inny film, że moja ekipa będzie wyglądała inaczej.
Ale to nic. Była najlepsza jakiej właśnie wtedy potrzebowałam. Gdybym potrzebowała innej – byłaby inna. A tak się złożyło, że była właśnie taka.
Tyle.

Kiedyś mój serdeczny przyjaciel powiedział, że dorósł do tego żeby stwierdzić że w jego życiu nie ma nic stałego poza filmem. Ludzie będą przychodzić i odchodzić. Mieszkania, przedmioty i szerokości geograficzne będą się zmieniać. Filmy zawsze pozostaną.
Pamiętam, że kiedy to powiedział – pomyślałam, że to bardzo smutne. Ale teraz sama mogłabym się pod tym podpisać. Pamiętam, że pomyślałam – nawet nie ma nadziei, że my nadal będziemy obok siebie? Teraz myślę, że to też trochę piękne.

Powiedział też kiedyś, że dom jest tam gdzie jesteś ty sam. Że do zbudowania pierwszego fundamentu domu potrzebujesz tylko siebie. Powtarzałam to sobie przez ostatnie miesiące, kiedy codziennie spałam na innej kanapie u innych znajomych. Powtarzałam to sobie na lotniskach, w hotelach, pociągach, autobusach i kiedy płakałam ze zmęczenia zamknięta w łazience gdzieś daleko. Powtarzałam to sobie pakując walizkę i ciągnąc ją po różnych chodnikach, w różnych miastach i krajach. To była chyba jedna z najważniejszych lekcji w moim życiu. Bo skoro walczymy o tych, których kochamy, to ja muszę zawalczyć o siebie. Bo też kocham siebie. I mam nadzieję posłużyć sama sobie jeszcze przez wiele, wiele lat. Nie ma nic złego w mówieniu tego głośno.

To chyba moje ulubione zdjęcie z planu mojego dyplomu fabularnego. Świt po ostatnim dniu zdjęciowym. Widać po nas 10 nieprzespanych nocy. Wszystko tu widać…

A może tej Szkoły nigdy nie było?

Była. Nie chciałabym jej przeżywać jeszcze raz. Gdybym jednak spotkała tamtą małą dziewczynkę jaką byłam… Gdybym spotkała tamtą 13-letnią siebie to powiedziałabym jej nie bój się. Nie bój się. Nie bój się, bo strach jest w stanie wiele zniszczyć. Pewnie by nic nie zrozumiała i pewnie nadal by się trochę bała. Takie prawo wieku.

Przed obroną mój opiekun artystyczny powiedział pochwały i krytykę trzeba tak samo wyrzucić do kosza. Muszę to sobie zapisać i powiesić w jakimś widocznym miejscu. To tak na przyszły film i życie. Bo w sumie tak sobie myślę, że nic nie wiem. Mam tylko intuicję.

Komisja wyceniła film na 5.

(W sumie ta ocena i ten magister to niewiele znaczą. Teraz to się dopiero zacznie!)


Filmowe Koty!

Dziękuję Wam, że byliście ze mną podczas całego wieloletniego procesu. Dziękuję Wam, że czytaliście, odzywaliście się i reagowaliście. Dziękuję za wszystkie znajomości jakie zapoczątkował ten blog i za każdą długą i krótką wiadomość. Czuję, że Filmowy Kot w obecnej formule już się wyczerpał i spełnił swoje zadanie – może odejść na emeryturę i półkę.

Nie zdziwcie się, jak powrócę z czymś innym. Nie zdziwcie się jak skrobnę gdzieś słówko o tym co robię. Jednak obecnie czuję, że muszę oddzielić pewne etapy i pewne sfery swojego życia. W końcu teraz już nie mam wyjścia – muszę wydorośleć!

Dziękuję, koniec zdjęć.

Dodaj komentarz